A to wszystko dzięki - Grzegorzowi i Michałowi, którzy przejechali samochodem ponad sto kilometrów z Olsztyna, żeby ze mną pobiec cały, dzisiejszy etap, o czym się dowiedziałem dopiero tuż przed startem. Zaskoczenie było kompletne, ale było mi niezwykle miło ! Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na rynku w Srokowie, które okazało się być naprawdę zadbaną i schludną miejscowością (jedną z najładniejszych jakie widziałem na całej trasie „Mazury Tour”) i ruszyliśmy w drogę. Było zimno i wiało niemiłosiernie, a mimo to podążaliśmy raźno przed siebie, bo Grzesiek i Michał – przedstawiciele Amatorskiego Klubu Maratończyka OLIMP z Olsztyna to nie „byle-jacy” biegacze, a przy tym wyjątkowo miłe „gaduły” biegowe… O czym, żeśmy nie rozmawiali po drodze ! O rany, chyba o wszystkim co się tylko dało…
No, ale przede wszystkim o tym, co wiąże się z bieganiem – o maratonach oczywiście też, o biegowych doświadczeniach, o trenowaniu w ogóle, o kontuzjach, itd. Ale rozmawialiśmy także o podróżach dalekich i bliskich oraz o tym, co bieganie może dawać ludziom… Biegnącemu ze mną dzisiaj Grzegorzowi dało na przykład to, że w ciągu zaledwie półtora roku odkąd zaczął biegać, schudł, aż 50 kg ! (ze 130 kg, które wcześniej ważył…) i że teraz już nie wyobraża sobie życia bez biegania, które sprawia mu ogromną radość i napędza do działania (na przykład takiego, żeby poświęcić pół niedzieli, tylko po to, aby przebiec się z jakimś gościem, co akurat biegnie dookoła Mazur…:). Michał z kolei, próbuje godzić zajęcie zawodowego muzyka, którym jest na co dzień, z długodystansowym bieganiem na poziomie 80-90 km tygodniowo (!). Fakt, że idzie mu to nieźle, bo jak twierdzi zajmuje się tym bieganiem tylko po amatorsku, a jego życiówka w maratonie to „skromne” 3:19 ! No, aż strach pomyśleć, jaka to byłaby życiówka, gdyby zajął się tym bieganiem bardziej profesjonalnie... :)
Obaj szykują się do kolejnych maratonów, a Grzegorz startuje już za dwa tygodnie w Krakowie, podobnie jak co najmniej kilkoro moich znajomych, którzy pobiegną za tydzień maraton Orlenu w Warszawie. Radziłem więc Grzegorzowi, aby już wyluzował treningi, gdyż w ostatnich dwóch tygodniach przed maratonem niczego już nie wytrenuje, a może co najwyżej jeszcze coś zepsuć… W każdym razie, ja nigdy w ostatnim tygodniu przed maratonem nie biegam więcej niż dwa razy – tzn. we wtorek (szybkie 10 km) i w czwartek (ostatni, wolny trucht na 5 km). W piątek i sobotę odpoczywam, a w niedzielę staję na maratońskim starcie. Wszystko po to, aby rozbudzić w sobie w ten sposób autentyczny głód biegania i zachować tzw. „świeże nogi”, czyli niezamulone, zupełnie zbędnymi, treningowymi kilometrami. U mnie, to działało prawie zawsze, więc nie bardzo rozumiem biegaczy, którzy jeszcze na tydzień przed maratonem robią sobie długie wybiegania, a ostatnie dziesięciokilometrowe przebieżki w sobotę, w przeddzień startu.
Mimo uciążliwego wiatru, sunęliśmy we trójkę do przodu jak dobrze naoliwione lokomotywy, obserwując przy tym okolicę, która za Barcianami wyraźnie się „wypłaszczyła” i stała się jakoś… taka bardziej podmokła. Byliśmy bowiem na terenie Nadleśnictwa Srokowo, gdzie nie bez powodu, wśród tutejszej zwierzyny, królują bobry (oraz nietoperze). Chociaż żadnego nietoperza nie zauważyliśmy, to jednak w pewnym momencie naszą uwagę przykuł… „mój” własny Grzesiek, który czatował przy drodze z aparatem w ręku. Okazało się, że w przydrożnym zalewie wody, namierzył wielkiego bobra !!! Dodam jeszcze tylko, że nikt z nas nigdy wcześniej nie widział żywego bobra z tak bliskiej odległości ! Wrażenie - bezcenne !
Natomiast kawałek dalej, gdy na moment stanęliśmy po piętnastu kilometrach biegu, żeby się posilić, zostaliśmy chyba wzięci za jakichś… przemytników. Ponieważ znajdowaliśmy się wtedy około 10 km od granicy państwa, podjechał do nas służbowy samochód Straży Granicznej i jej funkcjonariusze grzecznie nas wypytali, co tu robimy i skąd jesteśmy ? Chyba jednak uwierzyli nam, że nie mamy w termosie żadnej kontrabandy alkoholowej, a jako biegacze – też chyba raczej nie palimy, więc zostaliśmy puszczeni wolno… :). Potem, zaliczyliśmy jeszcze miejscowość o wdzięcznej nazwie Kotki i po dokładnie 2,5 godzinach biegu dotarliśmy do Skandawy, gdzie był koniec dzisiejszego - szybkiego i naprawdę bardzo miłego dla mnie etapu. Mam nadzieję, że dla moich dzisiejszych „olsztyniaków” także…
Spotkana zwierzyna: całe mnóstwo ! Bociany, żurawie, łabędzie, zające i sarny. A przede wszystkim, niesamowity bóbr, który w ogóle się nas nie bał !;
Zwiastuny wiosny: zimny wiatr na szosie i pierwsze prace polowe na polach…. ;
Zjadłem dzisiaj na trasie: żel i batona Vitargo oraz jednego banana. Chłopaki zjedli jeszcze mniej, ale nie było kiedy jeść. Cały czas biegliśmy…:);
Moje dzisiejsze ubranie: No nie, dzisiaj była katastrofa ! Znowu musiałem założyć kurtkę i rękawiczki ! Wytrzymałem w czapce z daszkiem, ale chłopaki, cieszyli się, że mieli cieplejsze nakrycia głowy, bo chwilami wiało strasznie…;
Co mi dzisiaj wpadło w ucho ? – niestety w czasie biegu nic, bo na okrągło rozmawialiśmy…, ale za to już po biegu ! Oj, prawie znowu to samo, czyli…:
1.) „Zegarmistrz światła” – Maleo Reagge Rockers;
2.) „Płoną góry, płoną lasy” – Maleo RR…;
3.) „Just like Heaven” – The Cure;
Najfajniejsze momenty:
- gdy przed samym startem Grzegorz i Michał… wyrośli nagle jak spod ziemi i oświadczyli, że mają zamiar dzisiaj ze mną pobiec. Byłem w szoku !:);
- gdy zostaliśmy grzecznie przesłuchani przez Straż Graniczną…:);
- gdy oglądaliśmy bobra pływającego sobie w przydrożnym rozlewisku. Coś niesamowitego !;
- gdy już wracaliśmy samochodem, a Grzegorz (z Olsztyna) w kwestii słuchania muzyki w czasie biegania, stwierdził krótko: „Słuchawki na uszy ! Rammstein i… do lasu !”. Dla mnie bomba ! :)
Komentarze Dodaj komentarz