Pogoda dopisywała, choć słońca nie było (prawdę mówiąc, już nie pamiętam, jak ono wygląda). Po prostu nie padało i nie wiało, czyli jak na dotychczasowe warunki pogodowe „Mazury Tour 2013” było naprawdę super !
Ruszyliśmy w samo południe, we trójkę, bo do mnie i Łukasza (z Tygodnika Piskiego), dołączył jeszcze Pan Zbyszek z Nadleśnictwa Pisz. Dzięki nim sprawnie poruszaliśmy się ulicami dość rozległego Piszu, a dzięki ich radom zmieniliśmy też nieco dzisiejszą trasę, gdyż ta nasza-pierwotna mogła być na pewnym odcinku całkowicie nieprzejezdna. Biegliśmy wolniejszym tempem, żeby rozmawiać. A było o czym… Dowiedziałem się na przykład, że Nadleśnictwo Pisz ma 37 tysięcy hektarów lasu i należy do jednych z największych w Polsce, a w tutejszej Puszczy Piskiej żyją rysie, wilki, dziki, jelenie, o mniejszych zwierzętach już nie wspominając. Nie ma jedynie żubrów.
fot. Nadleśnictwo Pisz
Rozmawialiśmy też o trudnej codzienności, dwudziestokilkutysięcznego Pisza (leżącego nad rzeką Pisą), gdzie stopa bezrobocia sięga 35 % (!), jest tylko jeden większy zakład przemysłowy, a mnóstwo młodych ludzi już stąd wyjechało do większych miast w Polsce, albo na zachód Europy. Łukasz opowiadał mi też o miejscowym życiu sportowym, które praktycznie nie istnieje z wyjątkiem garstki zapaleńców, która próbuje z ogromnym trudem zorganizować jakiś niewielki wyścig rowerowo-biegowy, ale nie mając wsparcia lokalnych władz, ani sponsorów idzie to im, jak po grudzie. W całym mieście jest jedna mała pływalnia i jeden „orlik”. Kino było, ale padło. Smutne, ale prawdziwe. Patrząc z tutejszej perspektywy, na codzienne życie młodych Polaków pokazywane w niektórych głupawych serialach telewizyjnych można odnieść wrażenie, że pokazują jakąś wirtualną rzeczywistość ! W każdym razie ta, tutejsza jest zupełnie inna. Niemniej, z mojej perspektywy, powiem krótko, warto było przebiec te kilkaset kilometrów, aby dotrzeć do Pisza i się o tym osobiście przekonać. Poza tym, samo miasto jest naprawdę ładne, choć jak na mój gust było tam chyba trochę za dużo sklepów typu: „Alkohole świata” - w samym centrum w promieniu kilkuset metrów naliczyliśmy z Grześkiem, aż pięć tego typu placówek handlowych… Ale wróćmy do dzisiejszego biegu.
Po przebiegnięciu przez Pisz oraz jego dalekie przedmieścia, gdzie pożegnał nas Łukasz (po 11 km), ruszyliśmy z Panem Zbyszkiem dalej przez las, a potem miejscami całkowicie rozmiękłą, polną drogą. Mimo, że miałem ochraniacze umorusałem moje buty (ciągle te same, salomonowe „ mantry” !) wręcz niemiłosiernie. W końcu dotarliśmy do miejscowości Babrosty, gdzie z dużą ulgą wybiegłem już na asfaltową szosę prowadzącą do Białej Piskiej. Niestety, ulga trwała krótko, bo moja lewa noga natychmiast przypomniała o sobie ! Wcześniej było w miarę ok., bo biegłem po miękkiej nawierzchni. Teraz niestety, czekało mnie 12 km po twardym asfalcie. W dodatku, przypomniał sobie również o mnie „mój przyjaciel wiatr” i zaczął mi „pomagać” wiejąc prosto w twarz… Nie mogłem biec szybciej, żeby zneutralizować ból, gdyż tutejsza szosa miała wyjątkowo wąskie pobocze, na której co chwila mijały mnie ciężarówki, więc musiałem bardzo uważać. Tam gdzie się dało, biegłem po miękkim poboczu ryzykując jakąś kontuzję wskutek licznych nierówności. Ale wolałem to, niż permanentny ból przy każdym uderzeniu lewej stopy o asfalt. Po wczorajszej, telefonicznej konsultacji wiem, że wskutek wcześniejszego poślizgnięcia musiałem najprawdopodobniej naciągnąć sobie mięsień piszczelowy przedni. Może i tak, ale co to zmienia ? Przecież i tak jutro muszę biegnąć dalej…
Wskutek tego, że nie mogłem biec szybciej, te ostatnie dwanaście kilometrów do Białej Piskiej dłużyło mi się strasznie ! W dodatku, znowu zaczęły się pagórki. Na szczęście, kilka kilometrów przed Białą Piską zatrzymaliśmy się w miejscowości Kaliszki, gdzie kilkoma łykami Vitargo oraz zjedzeniem całego banana uczciłem mały jubileusz w postaci przebiegnięcia okrągłych - 400 km - pokonanych w czasie 15 dni trwania „Mazury Tour 2013” ! Zostało jeszcze „tylko” 600 km… Szkoda jedynie, że prognoza pogody na najbliższe dni jest znowu tragiczna ! Od jutra, kolejne opady śniegu i śniegu z deszczem. Ale czy ktoś mi obiecywał, że będzie łatwo ? Nie myślałem jednak, że będzie aż tak trudno…
Spotkana zwierzyna: zero ! Co najwyżej ślady kilku saren w szczerym polu…;
Zwiastuny wiosny: nie padał dzisiaj śnieg… :);
Zjadłem dzisiaj na trasie: żel i batona Vitargo. Jednego banana, czyli w sumie znowu nie za dużo. Nic dziwnego, że Grzesiek się denerwuje i każe mi jeść po biegu – czekoladę, orzechy i rodzynki…;
Moje dzisiejsze ubranie: jak się zmieni – to napiszę ! Na razie, wciąż to samo
Co mi dzisiaj wpadło w ucho ? – w sumie, dość dziwne „kawałki":
1.) “Soul 2 Sell” – Kosta Rodrigez feat. Denise ;
2.) “Sign It Back” - Moloko;
3.) “So hot” – Touch & Go ;
Najfajniejsze momenty:
- gdy biegliśmy we trójkę przez miasto Pisz;
- gdy przed Białą Piską, na drodze zwolnił specjalnie ambulans Ratownictwa Medycznego, a jego kierowca mnie wyraźnie pozdrowił ! Skąd on wiedział, co ja tutaj robię ...?;
- gdy w Kaliszkach przed Białą Piską, ukończyłem 400-setny kilometr, a Grzesiek powitał mnie z tej okazji, świeżym bananem … :)
Komentarze Dodaj komentarz