Tak więc, nieuchronnie nadeszła pora na podsumowanie oraz pożegnanie, bo ten dzisiejszy wpis, będzie zarazem ostatnim podczas „Mazury Tour 2013”. Najpierw jednak z kronikarskiego obowiązku parę zdań na temat dzisiejszego, najkrótszego etapu tej wyprawy. Rozpocząłem go punktualnie w południe w miejscowości Wrzesiny, gdzie wczoraj skończyliśmy. Szybko się okazało, że nie będę dzisiaj biegał sam, gdyż pojawiła się dość liczna grupa biegaczy z Olsztyna, która miała mi towarzyszyć, aż do samych Kudyp. Większości z nich nie znałem, ale pojawił się też Janek z AKM Olimp w Olsztynie, z którym już biegłem trzy dni temu i został wtedy obdarzony przydomkiem „strażnika tempa”, gdyż nikt inny tak jak on, nie potrafił dobrze trzymać równego tempa biegu i to praktycznie bez stosowania pulsometru (w końcu jego życiówka w maratonie na poziomie 2:38 godz. o czymś świadczy !). I Janek dzisiaj znowu bardzo się przydał, gdyż hamował mnie prawie co kilometr, kiedy mimowolnie przyśpieszałem i rwałem do przodu, czując w powietrzu unoszący się już zapach mety…:). Po kilku kilometrach asfaltowej szosy wbiegliśmy do lasu, gdzie podążaliśmy w miarę twardym duktem. Ale płasko nie było i co chwila pojawiał się jakiś podbieg. Poza tym wyszło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło. Tuż przed miejscowością Łupstych, kiedy jeszcze w lesie pokonywaliśmy dziesiąty kilometr jeden z biegnących kolegów stwierdził, że jak na tak „zmasakrowane” nogi, jak określiłem obecny stan tych moich, to biegnę całkiem… ładnie. Niestety, wypowiedział to w tzw. złą godzinę, bo zaledwie chwilę później, gdy tylko wybiegliśmy znowu na asfalt w Łupstychu, znowu się zaczęło… Dalej było już jak zwykle, czyli sztuczny lód i środki przeciwbólowe. Ale do mety były już zaledwie dwa kilometry, więc byłem pewny, że dotrwam. I dotrwałem. Gdy tam w końcu dobiegłem, to najpierw ucałowałem kostkę brukową przed Leśnym Arboretum w Kudypach, a potem nie mogłem już opanować łez wzruszenia. Na mecie, czekało na mnie wiele osób, bliskich i dalekich, zewsząd gratulacje i przedstawiciele mediów…
A teraz już pora na podsumowanie. Obiegłem Warmię i Mazury dookoła, głównie mało uczęszczanymi szlakami. Jakie Mazury widziałem ? Bardzo różne. I te piękne z urokliwymi zakątkami, o których istnieniu nie wiedzą nawet mieszkańcy tego regionu i te zapuszczone, których nikt z pewnością nie chciałby odwiedzić. Widziałem Mazury czyste i zadbane, z nowymi chodnikami w małych wsiach, placami zabaw dla dzieci, nowoczesnymi boiskami dla młodzieży, jak i te brudne, z dziurami w drodze, gdzie w okresie jesienno-zimowym lepiej nie wychodzić z domu, bez tzw. „walonek”. Choć widziałem Mazury tętniące życiem, to w większości miejsc, które odwiedziłem słyszałem od miejscowych ludzi zazwyczaj to samo, czyli o dramacie wysokiego bezrobocia oraz ucieczce ludzi młodych w poszukiwaniu lepszego życia. W niejednym miejscu wygląda to wręcz dramatycznie, ale co mają innego zrobić młodzi ludzie w miejscowościach, gdzie stopa bezrobocia sięga 37 procent ? Niestety, jeżeli nic się zmieni, to za 10-15 lat będą to zupełnie wyludnione tereny naszego kraju. Szkoda, bo naprawdę piękne, chociaż odwiedzałem je w pełni marcowo-kwietniowej zimy Anno domini 2013…
Obserwuję region Warmii i Mazur od ponad dwudziestu pięciu lat, a mieszkam tu od kilku lat i zauważam jedną, fundamentalną zmianę. Wreszcie chyba zniknęła stąd na zawsze, atmosfera tymczasowości, która wcześniej tu dominowała, a którą najprościej można określić zdaniem, które przed kilku laty usłyszałem od miejscowego człowieka: „Panie, a po co tu dbać o coś, jak i tak prędzej czy później przyjdzie Niemiec i wszystko zabierze ?”… No cóż, przykro to mówić, ale w wielu miejscowościach tego regionu wciąż pokutuje podobne myślenie. Zazwyczaj tam, gdzie jest najbiedniej i gdzie ludzie nie chcą za brać spraw w swoje ręce… Niestety również, z kilkoma wyjątkami w postaci największych miast regionu, nie widziałem nigdzie Mazur bogatych i dostatnich. Nie spotkałem też zbyt wiele tablic informacyjnych na temat pomocy finansowej Unii Europejskiej, które w innych regionach kraju można spotkać dosłownie na każdym kroku. Na Mazurach, które ja widziałem (czyli tych Mazurach B) to nadal rzadkość…
A jak to wyglądało od strony samego biegu dookoła Mazur ? Ze zrozumiałych powodów zacznę od tutejszych dróg, których stan jest dla mnie kompletną zagadką. Nie jestem bowiem w stanie pojąć, dlaczego przez dajmy na to 5 km, lokalna droga o małym natężeniu ruchu może być równa i utrzymana w doskonałym stanie, a dosłownie kilometr dalej dziura w jezdni dziurę pogania i straszy nie tylko kierowców, ale i również potencjalnych biegaczy…
Spotkani na trasie ludzie ? Fantastyczni ! Serdeczni, mili, otwarci i gościnni ! Gotowi dawać bezinteresowną pomoc, co jest zjawiskiem raczej dość rzadkim w innych, znacznie bogatszych regionach kraju… Ci wszyscy poznani ludzie – leśnicy, zwykli mieszkańcy, działacze samorządowi, młodzież i dzieci oraz sami biegacze - to dla mnie, bez wątpienia największa wartość „Mazury Tour 2013” ! Dziękuję im wszystkim za to bardzo !!! Oczywiście, jak to zwykle w życiu bywa, w kilku przypadkach – i to tych najbardziej dla mnie oczywistych – mocno się zawiodłem, ale widocznie tak już musiało być…
Pogoda ? Przez pierwsze trzy tygodnie biegu, prawdziwy dramat. Nie liczyłem na słonko i błękitne niebo, ale nie spodziewałem się, aż takiej katastrofy pogodowej ! Ciągle nienawistnie zimno, dodatkowo z lodowatym wiatrem najczęściej prosto w twarz. Potem śnieg padający poziomo, na zmianę w odmianie z deszczem. Poza tym, ślisko (stąd odniesiona kontuzja…), a w lasach śnieg po kolana lub jeszcze wyżej, zaś na polach nieprzejezdne (oraz całkowicie „nieprzebiegalne” błotne rozlewiska). Zaś na bardziej uczęszczanych szosach regionu, albo błoto pośniegowe, albo jakiś czas później asfaltowe koleiny zamienione w wartkie strumienie wody.
Mimo wszystko daliśmy radę. A to głównie dzięki dobremu przygotowaniu logistyki całej trasy (na przykład, punktów startu i mety poszczególnych etapów w połączeniu z noclegami – czasem bardzo trudne zadanie ! - oraz możliwością wyżywienia, albo prozaicznego zatankowania samochodu, czy też zrobienia zwyczajnych zakupów). A także, dzięki profesjonalizmowi Grześka, czyli mojego wiernego towarzysza, opiekuna, mądrego trenera, a przede wszystkim przyjaciela na całej trasie, który wywiązał się z tej roli fantastycznie !!! Na szczęście, nie mieliśmy też żadnych, specjalnych problemów technicznych (mimo dramatycznie nie sprzyjającej aury), a nasz samochód zdołał pokonać 3,5 tys. kilometrów w ciągu 40 dni, bez najmniejszej awarii
A teraz, pytanie zasadnicze: czy warto było ? Odpowiem, bez zawahania – z pewnością tak, choć wcześniej nie sądziłem, że będzie, aż tak trudno ! Z czego sam dystans do pokonania (1000 km) oraz czas trwania całego biegu (40 dni) to był… pikuś, Pan Pikuś ! Znacznie trudniejsza niż pierwotnie myślałem, okazała się psychiczno-fizyczna regeneracja organizmu po każdym etapie, tak bym następnego dnia rano był w stanie przebiec kolejne 25 km. Przez około 10 dni nie było z tym problemów, potem zaczęły się schody… Nie sądziłem również, że po 30 dniach biegu będzie miał dla mnie tak odczuwalne znaczenie, każdy dodatkowy kilometr powyżej tych „regulaminowych” dwudziestu pięciu ! Możliwość poznania tych wszystkich, wspaniałych ludzi na trasie biegu oraz nieprzeciętna uroda wielu wspaniałych miejsc na Warmii i Mazurach, które miałem przyjemność zobaczyć zdecydowanie przeważają nad ewidentnymi minusami tej bardzo długiej wyprawy biegowej. W końcowym rezultacie, jeżeli chociaż kilka osób w całym regionie zacznie dzięki „Mazury Tour 2013” regularnie biegać, to jeden z głównych celów zostanie osiągnięty.
Na koniec, zostały jeszcze podziękowania ! Przede wszystkim dla mojego największego przyjaciela Grzegorza, który poświęcił bez wahania 40 długich dni swojego życia zawodowego i osobistego, żeby pomóc mi zrealizować moje marzenie ! Dziękuję Ci Przyjacielu ! Takich rzeczy się nie zapomina do końca życia ! Dziękuję także Kamilli, która wspierała mnie i Grześka wprawdzie z daleka, jednak bez jej pomocy realizacja całego przedsięwzięcia od strony logistycznej byłaby praktycznie niemożliwa. Dziękuję wreszcie wszystkim sponsorom, których wymierna pomoc pozwoliła urzeczywistnić, nierealne początkowo zamierzenia…:). Spośród wszystkich chciałbym bardzo podziękować obu Regionalnym Dyrekcjom Lasów Państwowych w Olsztynie (zwłaszcza !) oraz w Białymstoku, a także w sposób szczególny Nadleśnictwu Miłomłyn, których zaangażowanie przyczyniło się do końcowego sukcesu całego przedsięwzięcia. Dziękuję również bardzo wszystkim osobom, które do mnie pisały w trakcie trwania całego biegu, znacząco przyczyniając się do jego końcowego sukcesu.
I to by było na tyle. W każdym razie życzę wszystkim, którzy bywali na stronie: www.maurytour.pl przez te ostatnie 40 dni, spełnienia nie tylko ich biegowych marzeń, bo one są po to, aby je realizować ! Jak człowiek zaczyna żyć wspomnieniami, zamiast marzeniami, to wtedy zaczyna się starość...A wszystkim, którzy ze mną biegli, chciałbym powiedzieć: do zobaczenia na biegowych trasach ! Tak czy owak - ”Mazury Tour 2013” is over !
Jeszcze raz dziękuję wszystkim i pozdrawiam ! Krzysztof Szwedzik.
I po raz ostatni o tym, co mi... wpadło w ucho w czasie „Mazury Tour 2013”, czyli: moja subiektywna LISTA PRZEBOJÓW biegowych. Kolejność nie ma zupełnie znaczenia, bo wszystkie kawałki są doskonałe do biegania, choć nie wszystkie są szybkie, bo czasami trzeba też zwolnić tempo. Jak komuś będzie się chciało, niech sam sprawdzi…:). Natomiast utworem, którego słuchałem na okrągło po przebiegnięciu 1000-go kilometra był: „Zegarmistrz światła” grupy Maleo Reagge Rockers (reaggowa wersja wielkiego przeboju Marka Grechuty).
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Komentarze Dodaj komentarz