Tym razem, punktualnie o 13-tej rozpoczęliśmy bieg spod tablicy z nazwą miejscowości Ornowo, czyli dokładnie tam gdzie wczoraj skończyliśmy. Gdyby nie stan tutejszej, dziurawej jak sito drogi, to nie byłoby najgorzej, choć akurat ten fragment trasy do łatwych wcale nie należy, gdyż jest mocno pagórkowaty. Początkowo, biegliśmy we trójkę: Kamilla, Kamil i ja, ale po kilku kilometrach z powodu kontuzji, zostaliśmy na szosie już tylko z Kamilem. Mile sobie rozmawiając, między innymi o warszawskim Orlen Maratonie, który był dla Kamila jego debiutem na tym dystansie i to od razu bardzo udanym (3:59 godz.!), dobiegliśmy dosyć szybko do Ostródy, która powitała nas pięknym słońcem i szybko rosnącą temperaturą. Zacząłem się nawet po raz pierwszy w trakcie „Mazury Tour” martwić o to, czy nie będzie zbyt gorąco ! I chwilami naprawdę było, ale na szczęście tylko chwilami, jak choćby wtedy gdy dobiegliśmy na ulicę Drwęcką, gdzie mieści się siedziba jednego z głównych sponsorów biegu dookoła Mazur, czyli firmy GJG Group, której sam szef we własnej osobie, powitał nas serdecznie przed siedzibą firmy, nie wierząc chyba przy tym własnym oczom, że… ja to naprawdę ja ! Czyli ten sam gość, który był tu po raz ostatni ponad 40 dni temu, zanim zdążył obiegnąć te Mazury…:). Chciałem jeszcze odwiedzić inne miejsce w Ostródzie na Placu 1000-lecia pod numerem 1A..., ale Grzesiek naglił twierdząc, że i tak jesteśmy mocno spóźnieni, a dalsza część trasy, już za Ostródą, wcale do łatwych nie należy. Co było robić, ruszyliśmy z Kamilem grzecznie dalej…
I faktycznie, trochę nam jeszcze zajęło czasu, zanim przekroczyliśmy krajową „7-kę”, przemierzyliśmy przedmieścia Ostródy oraz Międzylesie. Upał był coraz większy, więc dotarliśmy z Kamilem do pierwszego lasu lekko ugotowani, cały czas podejrzewając siebie nawzajem, że to wszystko przez zbyt szybkie bieganie tego drugiego, choć trudno było ustalić, kto tak naprawdę nadawał tempo. :) Za to z naszego samochodu technicznego, co i rusz słyszeliśmy: „chłopaki, gdzie się tak śpieszycie ?”… Na początku lasu czekał też na nas Grzegorz, leśniczy z tutejszego Nadleśnictwa Miłomłyn, a więc już tego NASZEGO ! Razem puściliśmy się przez piękny las koło jeziora Szeląg Wielki, w kierunku szosy na Tabórz i Łuktę. Jednak w lesie biegło mi się najgorzej, bo dukt był nierówny, miejscami dość miękki, a ja nie zdążyłem zmienić butów asfaltowych na terenowe… Szybko się też okazało, że ten leśny odcinek dał w kość nie tylko mnie, ale i moim towarzyszom. Najpierw odpadł Kamil, bo mocno obtarł sobie stopę i bał się odniesienia poważniejszej kontuzji. Potem z powodu niewygodnych butów zrezygnował leśniczy Grzesiek i zostałem na szosie sam, a przede mną było jeszcze do pokonania kilka ładnych kilometrów i w dodatku wcale nie płaskich. Dosłownie czułem, jak z każdym, kolejnym podbiegiem uchodzi ze mnie powietrze… Dwa kilometry dalej wpadł mi do oka jakiś robak, którego próbowałem szybko usunąć, ale na tyle nieudolnie, że zatarłem sobie przy okazji oko słoną ręką.
Wtedy doceniłem kolejną zaletę biegania w okularach biegowych, które potrafią chronić nie tylko od słońca (jak wszyscy myślą !), ale także od śniegu i zacinającego deszczu, od wiatru wiejącego w twarz, a także od pyłu wznoszonego z drogi przez przejeżdżające obok ciężarówki oraz od takich zdarzeń, jakie mnie spotkało dzisiaj, czyli obecności jakiegoś owada w oku…
Mimo kłopotów ze łzawiącym okiem zauważyłem, że biegłem przez „prawdziwą perłę” Nadleśnictwa Miłomłyn, czyli przepiękne Lasy Taborskie, gdzie królują strzeliste sosny. Na powierzchni prawie 100 hektarów rosną ogromne sosny w wieku od 240 do 260 lat – zachwycając swym majestatem. Jakość taborskich sosen, z których niejedna osiąga 30-40 metrów wysokości była na tyle doskonała, że przez wieki były używane do budowy masztów okrętowych przez morskie potęgi dawnej Europy.
Gdy w końcu dobiegłem do Rezerwatu Przyrody „Sosny Taborskie” w Tabórzu, to poza pięknymi sosnami, czekało tam na nas jeszcze wspanialsze, serdeczne powitanie przez załogę Nadleśnictwa Miłomłyn ! Była oczywiście trąbka sygnałówka i hymn powitalny, były flagi, były brawa i specjalne dyplomy za pokonanie kolejnego etapu „Mazury Tour 2013”. Mnie osobiście było niezwykle miło, a Grześkowi to chyba się nawet i łza w oku zakręciła. No chyba, że jemu też wpadł akurat do oka jakiś owad…:). W każdym razie jutro, czeka mnie krótki (19 km), ale jakże ważny etap, w którego trakcie pokonam 1000-ny (!!) kilometr biegu dookoła Warmii i Mazur. A w niedzielę już meta w Kudypach !
Spotkana zwierzyna: jeden zając - szaraczek…;
Zjadłem dzisiaj na trasie: jeden żel Vitargo, jednego banana oraz wypiłem, aż trzy bidony Vitargo i trochę wody;
Moje dzisiejsze ubranie: od początku koszulka z krótkim rękawem, a i tak w połowie trasy zacząłem się lekko gotować…;
Co mi dzisiaj wpadło w ucho ? – to samo, co wczoraj, czyli znowu NIC, bo nie było kiedy czegokolwiek słuchać…:)
Najfajniejsze momenty:
- gdy zostaliśmy pięknie powitani w Taborzu przez ekipę z naszego Nadleśnictwa Miłomłyn ! Bardzo dziękujemy !!! :);
- gdy okazało się, że moja noga dzisiaj nie specjalnie boli. Może w końcu zrezygnowała… !:);
- gdy witaliśmy się serdecznie pod siedzibą GJG w Ostródzie…;
Komentarze Dodaj komentarz