W rzeczywistości było zupełnie inaczej… Wiedziałem bowiem już przed biegiem z prognozy pogody, że wiatr będzie dzisiaj osiągał w porywach 40 km/godzinę i zacznie padać śnieg. Nie byłem więc zdziwiony, jak po wyjściu z ciepłego samochodu już po chwili przewiało mnie na wylot (byłem jeszcze nierozgrzany). Grzesiek tylko jęknął: „O rany !”… Dobrze, że był Michał – młody biegacz z Nidzicy, który postanowił mi towarzyszyć na dzisiejszym etapie. We dwóch jest zawsze raźniej, a jeszcze szczególnie przy takiej pogodzie. Mieliśmy się wspierać, choć miał to być dla Michała jego najdłuższy bieg w życiu, gdyż jak do tej pory najdłuższy dystans jaki pokonał to było 21 km na ubiegłorocznym półmaratonie w Ostródzie. Liczyłem po cichu, że okaże się prawdziwym twardzielem i nie zrezygnuje z dalszego biegu, gdzieś na trasie. Punktualnie o dwunastej ruszyliśmy.
Z początku przeszkadzał nam jedynie dokuczliwy wiatr, ale już się do tego przyzwyczaiłem. Biegliśmy cały czas przez otwarte pola, więc nie było mowy, żeby… rozmawiać, ani się jakoś ochronić przed tym wiatrem. Na szczęście się zmienialiśmy na prowadzeniu i kiedy biegłem za Michałem (który jest dużo potężniejszy ode mnie) stosowałem tzw. „drafting”, czyli po naszemu mówiąc, chowałem się przed wiatrem za jego plecami. Tak dobrnęliśmy do Janowca Kościelnego, gdzie moją uwagę zwrócił piękny kościół (na zdjęciu). Chwilę później zaczął padać śnieg – najpierw delikatnie, a wkrótce potem już tylko… poziomo. I na ogół prosto w twarz. Ale to już dla mnie normalka w czasie tego mazurskiego tour-u. Nasze „wsparcie techniczno-organizacyjne” widząc co się dzieje, dbało dzisiaj o nas jak dwa w jednym, czyli ojciec i matka…:). Tak więc, Grzesiek serwował nam: żele i batony energetyczne, czekoladę z orzechami i ziarna kawy w czekoladzie (skąd on je wygrzebał ?), a nawet gorącą herbatę w termosie. No, krótko mówiąc: „full-wypas” ! Mimo chwilami huraganowych porywów wiatru, dzisiejsze kilometry mijały w miarę szybko. Po 15-tym zrobiliśmy krótką przerwę na odpoczynek i dałem Michałowi moją drugą parę okularów, bo padający poziomo śnieg zalepiał mu oczy. Dopiero w dzisiejszych, ekstremalnych warunkach pogodowych moja odzież Salomona pokazała ile jest warta! Nie przemokłem nawet przez chwilę i nie było mi zimno, mimo uporczywych porywów lodowatego wiatru.
Gdy ruszyliśmy znowu, to dla zabicia czasu zacząłem sobie snuć rozważania (zawsze tak robię, gdy droga zaczyna się dłużyć…). Głównie na temat upływającego czasu. Biegnąc bowiem za Michałem, zastanawiałem się, gdzie bym dobiegł w swoim życiu, gdybym zaczął biegać w jego wieku ? Może obiegłbym świat dookoła ? Czy, aby nie jestem już za stary na takie długodystansowe bieganie ? W końcu, nawet oczy już nie te, co dawniej… Ale zaraz, zaraz ! Przypomniałem sobie, że Serge Girard też zaczął biegać, już grubo po 30-tce, a z Paryża do Tokio (19 tys. km !) przebiegł mając kilka wiosen więcej, niż ja teraz. A Haruki Murakami ? Najbardziej znany na świecie japoński pisarz, który w wieku 60 lat nie tylko startuje w maratonach, ale nawet bierze udział w ultramaratonach, czyli biegach dłuższych, niż 42 km ! A nasz Jerzy Skarżyński, autor poczytnych książek o bieganiu, mając ponad pięć… „krzyżyków” na karku walczy o medale na mistrzostwach Europy weteranów !? Aż wreszcie przypomniałem sobie o człowieku, o którym sam jakiś czas temu pisałem, czyli o innym Japończyku - Hiromu Inada, który zaczął w ogóle uprawiać sport dopiero na emeryturze, w wieku 69 lat, a w zeszłym roku, mając już lat 80 został mistrzem świata w triatlonie (oczywiście w swojej kategorii wiekowej), na dystansie pełnego Ironman’a (czyli 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42 km biegu !). Można ? Można…! – jak mawia, jeden z moich kolegów. Nie, naprawdę warto biegać w każdym wieku i się tym zupełnie nie przejmować ! W jakimś sensie, potwierdzeniem tej konstatacji był dla mnie dzisiejszy stan moich nóg. Po wczorajszych bólach zostało tylko przykre wspomnienie, a teraz pracowały jak dobrze naoliwiona maszyna. Mimo porywów wiatru, mogłem dzisiaj z dużą łatwością przyśpieszać tempo, co uczyniłem nawet kilkakrotnie (przebiegając na przykład 19-ty kilometr w 5:00 min/km…), bacznie jednak uważając na Grześka, który pewnie zacząłby mnie zaraz ochrzaniać, że biegnę za szybko. Ale z powodu okropnej w dalszym ciągu pogody, rzadko dzisiaj zwracał uwagę na ten „szczegół”… Zauważył za to dwa wygłodniałe żurawie na polu i jeszcze zrobił im wspaniałe zdjęcie !
To niestety była jedyna „zwierzyna” jaką dzisiaj widzieliśmy, choć podążaliśmy przecież przez tereny - bardzo dla nas gościnnego - Nadleśnictwa Nidzica, gdzie żyje podobno: 800 jeleni, ponad 400 dzików oraz, aż 20 wilków !!! Niestety, nie było nam dane ich zobaczyć, bo trasa dzisiejszego biegu rzadko zahaczała o tereny leśne. Dopiero na końcu wbiegliśmy do jakiegoś większego lasu, ale w nim akurat wilków nie było. Ale to może i dobrze, bo znowu bym zaczął przyśpieszać…:). A Michał okazał się być prawdziwym „twardzielem” i dobiegł ze mną do samego końca !
Autor zdjęcia: http://pietraszko.manifo.com
Spotkana zwierzyna: wspomniane wcześniej dwa wygłodniałe żurawie, „ustrzelone” fotograficznie przez Grześka;
Zwiastuny wiosny: ….:):):)
Zjadłem dzisiaj na trasie: oj dużo ! - baton i żel Vitargo, pół tabliczki czekolady z orzechami, trochę ziaren kawy w czekoladzie. Wypiłem też bidon izotoniku i ćwierć litra gorącej herbaty z termosa;
Moje dzisiejsze ubranie: dwie warstwy na górze oraz dwie pary getrów na dole (w tym jedna kompresyjna). Do tego, czapka, okulary (żeby chronić oczy przed... słońcem :):) oraz rękawiczki. Dzisiaj także, chwilami przydałyby się dwie pary tych ostatnich…
Co mi dzisiaj wpadło w ucho ?: na przekór okropnej pogodzie, grałem sobie dzisiaj egzotycznie, ciepło i słonecznie, a więc:
1.) “Red Red Wine” – UB40;
2.) “Coco Jumbo” – Mr President;
3.) “Senegal Fast Food” – Amadou & Mariam;
Najfajniejsze momenty:
- kiedy piliśmy ciepłą herbatę po 15-tu kilometrach biegu, a humory na przekór pogodzie nam dopisywały…;
- kiedy mój Garmin pokazał już w „końcowym” lesie 25 km biegu, więc z Michałem stanęliśmy, a wtedy Grzesiek z wyraźną dezaprobatą w głosie nam oznajmił: „No Panowie co Wy, już kończycie ? Przecież do Jagarzewa jest jeszcze kilometr !”. A co tam, pobiegliśmy obaj jeszcze ten jeden kilometr…
- kiedy w powrotnej drodze (już samochodem) zobaczyłem w jednej z mijanych miejscowości ogłoszenie: „Jaja od kur szczęśliwych…”;
Na koniec jeszcze małe podsumowanie 10-ciu dni, czyli ¼ Mazury Tour 2013:
- łącznie pokonany dystans: 273 km
- łączna liczba spalonych kalorii na 10 etapach: 18 908 - w efekcie czego, jestem lżejszy o jakieś 1,5 kg w stosunku do wagi przedstartowej (ale to i tak całkiem niezły wynik. Myślałem, że będzie gorzej !);
- łączny czas biegu na 10 etapach Mazury Tour: 26 godzin 20 minut…
- średnie tempo wszystkich biegów: 6:00 min/km
Komentarze Dodaj komentarz