Jeżeli bieg w takim miejscu ma za sobą już 16 edycji i rok w rok startuje w nim po kilkaset osób, z czego wiele przyjeżdża tu naprawdę z daleka, to musi to być już bieg wyjątkowy. I takie właśnie są „Narie”, czyli bieg na dystansie prawie 33 km rozgrywany zwykle na początku lipca. Już sam termin tej dorocznej, mazurskiej imprezy jest nieprzypadkowy, bo wówczas panuje tutaj często trudny do opisania upał, sięgający nierzadko 30 stopni. Tak było przynajmniej w trakcie ostatnich trzech edycji. Ale tym, co naprawdę stanowi o wyjątkowości biegu dookoła Jeziora Narie jest jego bardzo trudna trasa, której pokonanie przysparza wielu biegaczom sporych problemów. Wspomniana, niemal 33-kilometrowa trasa jest wymagająca technicznie, bo mocno pofalowana z licznymi podbiegami i zbiegami, prowadząca raz przez las, a czasem przez otwarte pole lub środek wsi. Dodatkowym utrudnieniem jest ciągle zmieniająca się nawierzchnia – od gładkiego asfaltu, przez… asfalt dziurawy, nieutwardzony dukt leśny po piaszczysto-kamienistą polną drogę. I to wszystko trzeba zwykle pokonać w palącym słońcu (na odkrytych terenach), w kurzu polnych dróg, duchocie liściastego lasu. Ale zainteresowanych takim ekstremalnym wysiłkiem biegowym stale przybywa, toteż nic dziwnego, że Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie zyskał już sobie miano kultowego i bywa nazywany nizinnym „Rzeźniczkiem” (w nawiązaniu do znanego biegu górskiego).
Z grubsza rzecz ujmując można powiedzieć, że ten bieg ma dwie odsłony. Pierwszą, bardziej „cywilizowaną” czyli asfaltową, po wschodniej stronie jeziora Narie, gdzie znajduje się start i meta biegu w turystycznym „zagłębiu” tych okolic, czyli w Kretowinach. I drugą, zdecydowanie mniej turystyczną, z piaszczysto-kamienistym długim, wielokilometrowym odcinkiem trasy prowadzącym przez otwarte, szczere pole, gdzie słońce nie ma litości dla biegaczy. Dopiero tam się okazuje, kto porwał się z motyką na słońce… i przeliczył z własnymi siłami, a kto rozpoczął bieg po prostu zbyt szybko.
Początek biegu jest na ogół przyjemny – tuż przy plaży nad jeziorem, w bezpiecznym cieniu kretowińskiego lasu, na płaskim i równym asfalcie. Jednak uczestnicy wcześniejszych edycji „Perełki” dobrze wiedzą , że to „zmyła” i nie zaczynają zbyt szybko. Tylko debiutanci dają się podpuścić tym, którzy przyjechali tu walczyć o zwycięstwo. Większość uczestników stawia sobie za cel, samo ukończenie tego ciężkiego biegu. Już po kilku kilometrach zaczynają się pierwsze wzniesienia, których szybko przybywa, choć nie są jeszcze zbyt męczące, bo widoki ładne (blisko jeziora), a poza tym biegnie się asfaltem i sił jest jeszcze sporo. Zdarzają się też oklaski spontanicznych grupek kibiców, którzy oklaskami i okrzykami starają się pomagać biegnącym. Kto tu biegał ten wie, że kulminacyjnym punktem pierwszej części trasy jest słynna… „teściowa”, a zaraz za nią ”zemsta teściowej”, czyli prawie kilometrowy podbieg na najwyższą w okolicy górę (167 m np. m). Kto nie ćwiczył wcześniej podbiegów, ten w połowie „teściowej” ma zwykle dosyć i przechodzi do marszu. Jednakże, ci co biegali „Narie” już wcześniej dobrze wiedzą, że wspomniana „zemsta teściowej” to wcale nie najtrudniejszy moment tego biegu. Prawdziwe schody pojawiają się dopiero kilka kilometrów dalej, za miejscowością Roje, gdzie kończy się asfalt i zaczyna… Sahara. Przynajmniej ta, miejscowa - „naryjska”, gdy po 17 km biegacze zbiegają z twardego asfaltu na miękką, piaszczystą, polną drogę.
Mniej więcej kilometr dalej, gdy trzeba się wspinać na kolejny pagórek wysiadają umęczone już nogi, a niektórym biegaczom siada wówczas motywacja i zaczynają się zastanawiać nad tym, co oni tu właściwie robią i po co im w ogóle ta cała mordęga… Na rozważanie temu podobnych dylematów czasu mieli sporo, bo „patelnia” rozciągała się jak okiem sięgnąć, a pokonywanie niekończących się podbiegów trwało coraz dłużej. Z tą tylko różnicą, że piaszczysta z początku nawierzchnia tutejszej pustyni, po przejeździe równiarki (na kilka dni przed zawodami) przeszła w… hamadę, czyli bardziej kamienistą odmianę Sahary, co większość biegaczy szybko odczuła na własnych stopach. Na szczęście, upał, duchotę i tumany kurzu łagodziły dość częste punkty odświeżania organizowane samorzutnie przez miejscową ludność – z własnymi kubłami zimnej wody ze studni J, ze szlauchami do polewania, a nawet bananami oraz skoczną muzyką, która miała podrywać do dalszej walki „umierających” z wolna biegaczy. Tam właśnie, na rozpalonej słońcem polnej „patelni” nad Jeziorem Narie pojawiają się zwykle u biegaczy pierwsze objawy udaru słonecznego, a także rezygnacji i zniechęcenia… Dzięki resztkom determinacji docierają jednak do ściany lasu na 28 kilometrze trasy, gdzie każdego roku stacjonuje brygada strażaków z sikawką, którą polewają ochoczo każdego, kto ma na to ochotę. Stamtąd zostaje do mety już tylko 5-asfaltowych kilometrów.
Dystans biegu od samego początku był taki sam. Trzech biegaczy (m.in. Stanisław Chomyn i nie żyjący już maratończyk Jerzy Stawski) postanowiło zrobić trening dookoła jeziora Narie i tak narodził się pomysł zorganizowania ogólnopolskiego biegu. W jego pierwszej edycji wzięło udział zaledwie 12 osób. Pan Stanisław produkuje do dzisiaj słynne, kretowińskie perły (co roku inne), które zamiast tradycyjnych medali rozdawane są na mecie biegu wykończonym, ale jakże szczęśliwym biegaczom, z których niejeden planuje już wtedy wrócić tu za rok, żeby jeszcze raz poddać swój organizm tej bez mała maratońskiej próbie.
Bieg dookoła Jeziora Narie, który miałem przyjemność ukończyć po raz drugi stał się już moim zdaniem kultową imprezę biegową, którą można spokojnie polecić każdemu kto chciałby spróbować ekstremalnych doznań biegowych, a nie czuje się jeszcze na siłach by porwać się na górskiego „Rzeźnika”. Do niewątpliwych zalet tego biegu należy jego wyjątkowa atmosfera, którą tworzą organizatorzy i mieszkańcy okolicznych miejscowości dla których ten bieg jest wydarzeniem, na które czekają cały rok. Oznakowana, co kilometr trasa, częste i dobrze rozlokowane punkty odżywiania oraz słynne perły na mecie to niewątpliwe atuty tego wyjątkowego biegu. W każdym razie, ja wystartuję tutaj za rok z wielką przyjemnością, mimo, że po sobotnim biegu w Kretowinach mój Polar wyświetlił po biegu, taki o to komunikat… :)
Krzysztof Szwedzik